wtorek, 11 grudnia 2012


31.08 Dzień pierwszy, piątek 

Ląduję na SORze ze skierowaniem do szpitala. Powód? Lewostronne zapalenie płuc. Ponad tygodniowa kuracja w domu trzema antybiotykami nie przynosi efektów. Siadam przed okienkiem podaję skierowanie oraz wyniki krwi i rtg sprzed dwóch dni (pan się bardzo ucieszył, że przyszła tak dobrze przygotowana pacjentka). Spisywanie danych, strzelanie w czółko termometrem na podczerwień (36,3 co absolutnie nie odzwierciedla mojego samopoczucia), badanie saturacji - pan odczytuje 90 (nic mi to w tamtym momencie nie mówi, potem się dowiaduję ze to niezbyt dobrze). 
Po tych formalnościach siadam z mężem na krzesełku i czekamy. Wołają na EKG. Mąż zostaje w poczekalni, ja znikam w czeluściach SOR. Po badaniu wywalają na korytarz - mam czekać na lekarza.
Korytarz zawalony innymi czekającymi. Jedyne krzesło zajęte przez staruszkę, która wygląda jeszcze gorzej ode mnie. Mam ochotę położyć się na środku korytarza - podpieram ścianę, ale za moment osuwam się wzdłuż niej do pozycji siedzącej. O, tak - o niebo lepiej. 
Pacjenci nie powinni siedzieć na podłodze - od razu wzbudzam zainteresowanie personelu i szybko przenoszą mnie do pomieszczenia zabiegowego na łóżko. O, tak. Tak to ja mogę sobie czekać na lekarza ile chcą. Obok mnie kładą starszą panią, która ma problemy z pamięcią. Co i rusz pyta się mnie o to samo i powtarza te same zdania. 
Metr ode mnie ktoś leży. O. przyszedł po niego sanitariusz. Pomaga pacjentowi przenieść się na wózek inwalidzki. Nagle widzę, jak facet w ułamku sekundy robi się bezwładny i zaczyna się zsuwać z wózka. Chyba zemdlał. Sanitariusz - młody, drobny chłopaczek prosi o pomoc. Zwlekam się z łóżka i chwiejnie, niezbyt zadowolona, idę w kierunku korytarza. Jest lekarka - wołam ją, że chyba pacjent zemdlał. Wracamy - mnie się robi ciepło, po moim niezadowoleniu nie ma śladu: widzę, że bezwładny mężczyzna na wózku patrzy się szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami w sufit… Odsuwam się, robi się zamieszanie - kładą pacjenta z powrotem na leżance, reanimacja. Szczęśliwie skuteczna - z panem gawędziłam sobie parę dni później  w szpitalnym parku. 
Wreszcie przychodzi i do mnie lekarka. Przyjmują mnie na oddział.

Drepczę za sanitariuszem - skazuje pokój. Siadam na łóżku. Z mojej prawej strony dwie pacjentki: jedna ubrana w gorset ortopedyczny z wypisem w ręku szykuje się do wyjścia. Druga, leżąca, prawie bez kontaktu. Przede mną jeszcze jedno łóżko - mąż drepcze obok leżącej żony, poprawia kołdrę, poduszkę, daje pić. 
Przychodzi pielęgniarka pokazać co i jak. Schylam się po torbę z rzeczami. Oj, niedobrze. Zaczyna kręcić mi się w głowie, robi mi się słabo, oblewa mnie zimny pot, ciężko mi się oddycha. Pielęgniarka każe mi się położyć i leci po lekarkę - tak poznaję mojego lekarza prowadzącego.
Osłuchanie, pobranie krwi, pierwsza dawka antybiotyku w żyłę. Prowadzą mnie na rtg. Pierwszy obiad szpitalny, kroplówka. Mam tu zostać tydzień.
Jedna z pielęgniarek patrzy się na mnie i decyduje o przeniesieniu  do innego pokoju, do pacjentek bardziej na chodzie. 
Przechodzę do pokoju nr 4. Jest mniejszy, trzyosobowy i ma własną łazienkę. Moje łóżko jest pod ścianą. Pośrodku leży pani K. z obustronnym zapaleniem płuc. Pod oknem pani M. z prawostronnym zapaleniem płuc i płynem w opłucnej. Dobrałyśmy się jak w korcu maku :)


Pani K. miła starsza ode mnie - jak wszyscy pacjenci zresztą - pani. Oprócz zapalenia płuc ma problem z zatokami. Objawiało się to tym, że od czasu do czasu malowniczo charczała próbując oczyścić sobie górne drogi oddechowe. Czasem robiła to specjalnie chcąc wykurzyć zbyt długo przesiadujących gości u pani M.
Pani M., prosta czterdziestoparoletnia kobita. Wielka gaduła, często posługująca się dosadnym językiem (sprzeczając się z synami przez telefon potrafiła rzucić słuchawką na do widzenia rzucając “bujaj wory“), ale sympatyczna. W dość krótkim czasie dowiaduję się kiedy wyszła za mąż, jak została wdową, ile lat mają jej dwaj synowie, co robią, że z młodszym są problemy. Potem głównym tematem rozmów jest gach pani M. na którego głownie psioczy.


1-2.09 Dzień drugi i trzeci - sobota/niedziela


Weekend w szpitalu toczy się na zwolnionych obrotach. Nie doczekałam się w piątek mojej lekarki, która miała wpaść później i powiedzieć co wyszło w badaniach krwi i rtg (później już wiedziałam, że niezależnie od składanych obietnic, jeśli chcę się czegoś dowiedzieć, trzeba samemu łapać lekarkę w okolicach pokoju lekarzy). Poznaję po kolei pielęgniarki i salowe. Już wiem, że szpitalna herbatka zostawia na kubku taki osad, że można ją zmyć jedynie cifem. Łapię jakąś dyżurującą lekarkę i się pytam o moje wyniki - ta jest bardziej słowna i przychodzi później opowiedzieć mi co i jak. 
Dopiero zaczynam orientować się w rytmie podawanych mi leków, ale nie mogę się doliczyć jednej dawki antybiotyku. Mąż mi znosi lektury doczytania

Cały oddział jest odnowiony, w większości pokoi są łazienki - niestety ktoś nie pomyślał: brodziki prysznicowe są za płytkie - właściwie nie mają żadnego rantu. Zasłonka prysznicowa wisi za linią brodzika. Efekt: wszystko co spływa po zasłonce kapie na podłogę. Zawsze robi się mała kałuża tuż za brodzikiem.

3.09 Dzień czwarty, poniedziałek

Rano pytam się pielęgniarkę  o weekendową dawkę antybiotyku- ale ta wzrusza ramionami i mówi, że to inna zmiana i ona nic nie wie. Pozostaje mieć mi tylko nadzieję, że to ja się pomyliłam i nikt nie zapomniał o lekach.
Przychodzi lekarz prowadzący - podobno osłuchowo ciut lepiej. Pod koniec tygodnia mają zrobić kontrolne rtg i jak będzie ok., puszczą do domu.
Synowie pani M. przynoszą różne domowe specjały do jedzenia.  Z tego co się domyślam gotującym jest starszy. Młodszy próbuje być bardziej dorosły niż jest. "Ile masz lat?"" W listopadzie skończę 22" - nigdy nie odpowie, że ma po prostu 21. Od pani M. wiem, że ma jakieś kłopoty z nauką, wyrzucono go z technikum, teraz załatwia sobie inną szkołę, żeby nie stracić renty po ojcu.
Pani M. pomimo, że walczy z zapaleniem płuc schodzi parę razy dziennie do parku na papieroska. I wypatruje trumienek - tak nazywa specjalne nosze, którymi wywożą zmarłych pacjentów. Leżę na oddziale wewnętrznym - tu jest dużo starszych, schorowanych ludzi. Praktycznie co dzień ktoś umiera, o czym skwapliwie donosi pani M.
Na korytarzu leży jakiś wydziergany więziennymi tatuażami facet. Podają mu krew. Wątrobę ma w strzępach, od picia.

4.09 Dzień piąty, wtorek

Dziś wypuszczają panią K.  Ja i pani M. dalej siedzimy.
Po południu przychodzi nowa współtowarzyszka. Ma taką anemię, że właściwie nie powinna sama chodzić. Lekarka mówi, że jej stan to już właściwie zagrożenie życia - na dzień dobry przetaczają jej krew i będą diagnozować.
Pielęgniarki mają jednak jakiś bałagan w lekach i zaleceniach: raz dostaję rano leki osłonowe, innym razem mnie omijają. Raz dostaję posiłek wg diety lekkostrawnej, innym razem normalnej. Staram się nie mysleć o tych moich wątpliwościach co do dawki antybiotyku.


5.09 Dzień szósty, środa

Nudy na pudy. Wysłuchuję tradycyjnego narzekania na gacha pani M. Facet ewidentnie nie lubi się z pralką - czwarty dzień pod rząd przychodzi dokładnie w tym samym ubraniu.
Zeszłam do parku szpitalnego. Z powrotem nie chciało mi się czekać na windę - powolutku krok zakrokiem drepcząc weszłam na moje piętro. A potem stałam przez pięć minut ciężko dysząc. Chyba jednak będę czekać na windę...

6.09 Dzień siódmy, czwartek.

Pobierają mi krew do badania. Raz rano i drugi raz po południu. Na moje pytanie czemu nie mogli wszystkiego do razu, pielęgniarka nabiera wody w usta. Zaczynam mieć niejasne podejrzenia, że po prostu zapomniały. Zabierają mnie na rtg.
Niestety nie będzie wypisu w piątek - zostaję na pewno do poniedziałku. Crp za wolno spada, w rtg zmiany dalej są widoczne, choć podobno się cofnęły trochę. I kaszlę dalej potwornie. Z krwią.
W dodatku zaczynają mnie boleć plecy, nie mogłam położyć się, żeby zasnąć - dopiero ketonal pomógł. Ki diabeł?

7.09 Dzień ósmy, piątek.

Lekarka po obchodzie zaleciła wprowadzenie nowych leków. Coś co uszczelni mi naczynia krwionośne i  w kroplówce na ten mój kaszel. Do wieczora kroplówki się nie doczekuję - pielęgniarki twierdzą, że nic nie wiedzą. Plecy dalej bolą.
Z atrakcji przyjęli na oddział nową pacjentkę. Starszą panią z demencją. Pani próbowała zwiać z oddziału z wenflonem w reku. Ubrała się, wzięła laskę, torbę w łapę i oświadczyła, że ona musi do domu, bo tam córka została bez oczu. Pielęgniarki zamykają oddział na klucz. Odwiedzający i personel przemyka się wewnętrzną windą do której się wchodzi przez poradnię przyszpitalną. Babcia spędza na korytarzu pod drzwiami pół dnia, potem personel przystępuje do akcji. Dwóch sanitariuszy i trzy pielęgniarki próbują ją przekonać do powrotu do pokoju. Babcia robi się bojowa, zaczyna szczypać i kopać. W ruch idą nosze, pasy i zastrzyk uspokajający.
Facet z korytarza ze zniszczoną wątrobą godzinę po podaniu krwi wypisuje się na własne żądanie, ku przerażeniu lekarki.
Pani z anemią dostaje wypis. Zamiast niej przychodzi Pani Ą Ę. 
Pani ĄĘ uważa, że cały świat nie dorasta jej do pięt. Ona jest na poziomie - a reszta… Biedna szok przeżyła po spotkaniu z Panią M ;) Mnie próbuje kadzić tekstami: “ bo po oczach widać, że pani inteligentna i wykształcona jest.  A te chłopaki to chyba jakiś element!“ (to o synach pani M.)
Pani ĄĘ nie rozumie również dlaczego ludzie wykorzystują sanitariuszy i dają się wozić na wózkach i noszach “ przecież ona też się źle czuje, ale powiedziała, że na oddział przejdzie o własnych siłach”
ĄĘ jest również śpiochem - właściwie budzą ją kuchenkowe podtykając śniadanie pod nos.

Czekając na windę po spacerze przykucnęłam sobie na schodku. Inna czekająca pani zwróciła mi uwagę, że mam tak nie siadać, bo jeszcze zapalenia płuc dostanę. Zabawne ;)

8.09 Dzień dziewiąty, sobota

Na korytarzu od wczoraj nowe pacjentki. Toaleta w naszym pokoju jest najbliżej, więc pielęgniarki wskazują, że można wchodzić do naszego pokoju. Oczywiście nikogo z pokoju nie informując o tym fakcie. W efekcie wczoraj wieczorem wywołuję niechcący burzę na oddziale: siedzę na łóżku i widzę jak drzwi się otwierają i do pokoju, a następnie do łazienki wchodzą dwie panie. Bez żadnego słowa. Pytam się o co chodzi i że toaleta dla odwiedzających jest na korytarzu.  Jedna z pan robi się na twarzy czerwona i zaczyna wrzeszczeć w moim kierunku, że to nie jest prywatna klinika i jak mi się nie podoba to mogę sobie pokój w prywatnym szpitalu wykupić, wtedy będę miała łazienkę na wyłączność.  Nie wiem o co chodzi. Z dalszych krzyków domyślam się, że pielęgniarki pokazały naszą toaletę.
Idę do dyżurki wyjaśnić sprawę. Uważam, że panie weszły jak do stodoły - ja nie muszę wiedzieć po co one weszły do naszego pokoju. Uważam, że miło byłoby, gdyby pielęgniarki nas powiadomiły, że będą się kręcić inni pacjenci, żeby skorzystać z toalety. Pielęgniarka patrzy się na mnie jak na ufo. Mówi, że nie odpowiada za zachowanie innych pacjentów i żebyśmy się nie bawiły w przedszkole.
Taak - w państwowym szpitalu zasady dobrego wychowania nie obowiązują. Baba dalej się wydziera na cały oddział o prywatnej klinice.

Ach, doczekałam się wreszcie mojego leku w kroplówce. Złapałam lekarkę dyżurującą i spytałam co i jak - obiecała sprawdzić. A pół godziny później pojawiła się pielęgniarka z lekiem. “ A bo wie pani, wczoraj przyszła nam pomagać koleżanka z innego oddziału i taki nam bałagan zrobiła w lekach, że nie mogliśmy dojść co i jak”. Cóż - powinnam się cieszyć, że nie był to lek ratujący życie…

Pani ĄĘ odkryła, że budynek po drugiej stronie ulicy naprzeciwko szpitala do blok mieszkalny: “ trzeba być idiotą, żeby tu kupić mieszkanie!”

9.09 Dzień dziesiąty, niedziela.

Krzyczącą babę gdzieś przenieśli. Zamiast niej na korytarzu pojawiły się dwie nowe babcie. Jedna babcia mniej ruchliwa z cukrzycą i druga babcia w piżamie w panterkę, chodząca, zwracająca się do wszystkich per “dziecko”, “kochanie”, “skarbie” albo “córcia” . Babcie zostały oczywiście poinformowane przez pielęgniarki, że mogą korzystać z naszej toalety (drzwi od naszego pokoju były uchylone, więc usłyszałam. Żadna z pielęgniarek nie przyszłą do nas, żeby uprzedzić. No tak - to przecież nie przedszkole...), więc pielgrzymki są dzień i noc.
Panterka ma silną potrzebę opiekowania się i jako swoją ofiarę upatrzyła sobie babcię z cukrzycą (do niej też zwraca się per “córcia” i “kochanie”). Wygląda to tak: babcia z cukrzycą drepcze do naszej toalety. Po minucie włazi Panterka, otwiera drzwi od łazienki mówiąc “córcia, tak długo cię nie ma, niepokoiłam się czy wszystko w porządku?” Ciekawe kiedy babcia z cukrzycą dostanie nerwicy…

Synowie pani M. chyba trochę za bardzo się zaczynają spoufalać. Dziś przyszli odwiedzić mamę gdy miałam włączony komputer. Starszy spytał się czy może na chwilę skorzystać z internetu. Na chwilę - proszę bardzo.  Czekałam ponad 20 minut, bo zaczął umawiać na stronie UPC sprawdzać pakiety telewizyjne i zamawiać montera do kablówki. Żegnając się z matką rzucił “bo pani Agnieszka ma komputer to mogłaby Ci pożyczyć i pokazać jak się z niego korzysta”.
Zaczęłam chować laptopa, gdy pojawiają się synowie pani M.
Dowiedziałam się przy okazji, że młodszy syn pani M. ma dozór policyjny. Pani ĄĘ w szoku. Podwójnym - bo pierwszy spotkał ją  po wysłuchaniu rewelacji własnego dziecka. Otóż jej nastoletniego syna wylegitymowała policja i sprawdziła kieszenie czy młody nie ma narkotyków.
Syn gadał z kolegą na klatce i pewnie któremuś z sąsiadów nie spodobało się dwóch wyrostków przesiadujących na korytarzu. Tym bardziej, że to okolica podobno znana z dilerów.
Pani ĄĘ pouczyła syna: “ słuchaj synu. Bo w jednym mieszkanku mieszka idiota, w drugim świrus, w trzecim głupek - nie wiadomo kto na ciebie doniesie”
Pani ĄĘ czuje się upokorzona.

10.09 Dzień jedenasty, poniedziałek

Panterka dziś wkroczyła do toalety za panią z cukrzycą z okrzykiem: “ serduszko, wychodzisz już?”
Pani z cukrzycą pokazała osobie, która ją odwiedziła naszą toaletę. Pani M. nie wytrzymała i poszła wiązanka. Wyprowadziłam przestraszoną odwiedzającą na korytarz i spokojnie pokazałam toaletę dla odwiedzających. Pani M. powiedziałam ,że jak się czepiać, to bez wyjątków i jej syn też mógłby wychodzić wysikać się do łazienki na korytarzu.
Znów jest zamknięty oddział. Staruszka z demencją znów chce uciec.. Pielęgniarki obchodzą ją łukiem, bo próbuje bić laską.

Mamy spięcie w pokoju. Pani ĄĘ  poszła wczoraj wieczorem wziąć prysznic. Woda wyszła pod drzwiami do pokoju. Łazienka zalana jest cała. Nie wiem co ona robiła - chyba brała prysznic bez zasłonki, bo pomimo wady w konstrukcji prysznica, nam się nigdy taka sztuka nie udała. Próbowała coś tam zetrzeć ręcznikami papierowymi - ręczniki zostawiła na środku podłogi. Pani M. weszła do łazienki, cofnęło ją i nie przebierając w słowach powiedziała co o tym myśli  Pani ĄĘ odmówiła zgarnięcia ręczników, bo “ona się brzydzi”. Po salową też nie raczyła pójść, zrobiła to za nią Pani M.
A rano spięcia ciąg dalszy - 6.50 rano - życie szpitale w pełni - już po mierzeniu temperatur, po wizycie salowych, myciu kubeczków. Pani ĄĘ śpi. Ja z panią M. rozmawiamy półszeptem. Nagle nasza towarzyszka zrywa się z łóżka i wściekła syczy czy mogłybyśmy przestać brzęczeć. Życzy sobie również, żebyśmy wyszły na korytarz, bo ona nie może spać. Ja również jestem winna, bo w nocy kaszlę. Atmosfera robi się gęsta.


Czekam na wyniki krwi - teoretycznie dziś mają mnie wypuścić. Plecy dalej bolą - lekarze twierdzą, że to może być nadwerężona przepona od kasłania, albo okostna tak boli. Niezależnie od tego co to jest - wczoraj zasnęłam na siedząco z głową poduszce położonej na kolanach. W innych pozycjach się nie dało.

Na korytarzu zamieszanie: przywieziono jakiegoś faceta z ostrą niewydolnością oddechową. Pod tlenem, z masą rurek, wenflonami, cewnikami. Facet rzucając kurwami i wyzywając pielęgniarki od szmat jednym ruchem powyrywał sobie wszystko. Ostatecznie zadecydowano, że go na kardiologię wezmą.

11.09 Dzień dwunasty, wtorek

Wczoraj lekarka prowadząca tradycyjnie powiedziała, że zajrzy później z wynikami krwi - i tyle ją widziałam. Sama za późno podreptałam do pokoju lekarzy - już poszła do domu. 
Dziś już wiem, że z wyjścia do domu nici do piątku. Crp powędrowało w górę. Mam pewne podejrzenia dlaczego: zaczyna mnie pobolewać gardło, prawy migdałek powiększył się. Jeszcze mi tego brakowało do kompletu, anginy. Oprócz tego dalej walczę z bólem pleców i kaszlę. Na plecy wprowadzono mi nowe leki osłabiające napięcie mięśniowe, a na kaszel dalej leją we mnie kroplówkę.

Od wczoraj nie ma z nami w pokoju Pani ĄĘ.  Po południu przyszły pielęgniarki i wyniosły łóżko i rzeczy.  Pielęgniarki stwierdziły, że podobno wprowadziłyśmy niezdrową atmosferę i pani poprosiła o zmianę pokoju.
Nowa towarzyszka na papieroska pani M. doniosła, że była świadkiem rozmowy z pielęgniarkami: otóż Pani  ĄĘ czuła się przez nas gnębiona i prześladowana. I nie mogła z nami wytrzymać psychicznie.
Mamy zamiast tego panią Stasię.
Pani Stasia jest starszą panią, z cukrzycą, miażdżycą naczyń i częściową amputowaną stopą. Leżąca i mająca średni kontakt z rzeczywistością. Nikt jej nie odwiedza. Czasem wnuk przyjdzie i spyta się lekarzy o stan zdrowia babci - ale do niej nie zajrzy. Mam wrażenie że przed oczami ma jakiś swój świat, że przeżywa jakieś sytuacje z przeszłości: rozmawia z jakimiś wyimaginowanymi osobami - ale początkowo zrozumiałe zdania przechodzą w niezrozumiały bełkot, aż pani Stasia zaczyna nucić coś pod nosem. Tylko raz ją słyszałam ,gdy od początku do końca powiedziała wszystko poprawnie: gdy zaczęła odmawiać “Ojcze Nasz”.

Zabrano nam zasłonki między łóżkami do prania. Szpital nie ma zasłonek na zmianę.

12.09 Dzień trzynasty, środa

Na korytarzu następny pacjent: bezdomny zawszony do stóp do głów - wszami skórnymi i odzieżowymi. Ciuchy zabrano mu do spalenia. Dodatkowo na nogach ma jakieś sączące się rany. Facet nie chce leżeć w swoim kąciku, tylko łazi po oddziale na bosaka i zagląda po pokoi.

Od wczoraj biorę drugi antybiotyk, na gardło.  Mam mieć jeszcze usg zrobione, żeby sprawdzić czy te bóle pleców to nie nic poważniejszego.

Dziś moje dziecko nr 2 ma urodziny. Smutno mi trochę, że nie będę przy nim.

Pielęgniarki pomyliły leki. Zobaczyłam w kieliszku nie znaną mi wcześniej tabletkę - natomiast pasującą do leku, który powinna dostać pani M. Konsternacja i zamieszanie wśród pielęgniarek.
Tak - to antybiotyk pani M. Przy okazji się dowiaduję, że jedna z tabletek, którą dostaję to probiotyk. Cóż, szkoda, że żadna z pielęgniarek się nie pofatygowała, żeby mi to powiedzieć i ostrzec, żebym nie łykała go razem z antybiotykiem. Dobrze, że po cichu od samego początku biorę swoje probiotyki zachowując odpowiednią przerwę.

Pobrali mi krew - myślałam, że sprawdzają crp, ale po powędrowaniu do pokoju lekarskiego (już nie łudzę się, że lekarka prowadząca sama do mnie zajrzy), dowiaduję się, że sprawdzano mi tarczycę, żeby sprawdzić czy ten kaszel to nie od niej. Ale podobno wszystko jest ok.

Pani M. i jej rodzina zapełnia pustkę po Pani ĄĘ ;) Młodszy syn przyszedł z samiutkiego rana w stanie wskazującym po wczorajszej imprezie. Był głośny, namolny i wkurzający. W końcu matka wyrzuciła go do domu. W domu pokłócił się ze starszym bratem o pieniądze - bo nie chciał dołożyć się ze swojej renty do kasy domowej. Starszy brat zabrał młodszemu pieniądze i przyniósł je do matki do szpitala. Młodszy nie był dłużny, oskarżył brata o kradzież i przyjechał do szpitala z policją.
Wszystko skończyło się awanturą w parku szpitalnym - bo Pani M. akurat wyszła na papiersoka. Chirurgia i SOR miały niezłe widowisko - bo to przed ich oknami.

Na korytarzu nowa pacjentka. Pielęgniarki powiedziały, że może korzystać z naszej toalety. Weszła do naszego pokoju, powiedziała: “ dzień dobry! Pielęgniarki powiedziały, że mogę korzystać z tej toalety, czy mogę?”
Wow. Jednak można.

Idąc na usg mijam się z Panią ĄĘ. Udajemy, że się nie znamy ;). Nic mi ciekawego nie znajdują, na szczęście.

Rozmawiałam dziś z Jasiem, moim świeżutkim czterolatkiem. Próbował przez telefon pokazywać mi klocki, które dostał - przykładał je do słuchawki.
Chlip, tęsknię.

13.09 Dzień czternasty, czwartek

Uff. Wychodzę. Wyniki się poprawiły. Kaszel szczęśliwie od wczoraj popołudnia wyraźnie osłabł. Dostaję jeszcze leki do brania w domu. Zakładam moje cywilne ubrania - dziwnie na mnie wiszą. Rzut oka na szpitalną wagę i już się nie dziwię: jest mnie 5 kg mniej.
Wracam do domu.